Modlitwa do Słońca – opowiadanie

Noc z 21 na 22 czerwca – słowiańskie : Kupalnocka, Noc Kupały czy chrześcijańska Noc Świętojańska to czas letniego przesilenia słońca. Z tej okazji chciałabym podzielić się opowiadaniem, zainspirowanym przedwojennym tajemniczym odkryciem w Niemstowie … więcej dowiecie się z tekstu. Przyjemnej lektury.

Modlitwa do Słońca 

– Kapłanie już czas …

Do dusznego ciemnego namiotu Żercy wkroczył uczeń. Za parę minut miało zacząć się najwspanialsze z przedstawień jakie od tysięcy… a może milionów lat może oglądać człowiek. Feria kolorów, barw żywych tak, że niemal czuć ich temperaturę na skórze i smak na języku. Wschód Słońca – najpotężniejszego boga.

Brodaty kapłan nieśpiesznie wstał z posłania, przemył twarz wodą z glinianej misy i wyruszył za chłopcem. Bardzo go lubił i cenił sobie jego pomoc. Młodzieniec był bardzo żarliwy a jego włosy miały kolor majowego mleka. Gdy pierwszy raz towarzyszył duchowemu przewodnikowi przy rytuale, ten żartował, że gdy zgasły pochodnie pierwszym co rozbłysło nie było słońce a jego głowa. Zmierzali tam gdzie wszyscy mieszkańcy osady w co siódmy dzień przed świtem.

Pośrodku świętego dębowego lasu dumnie wypinał swój miękki grzbiet zielony pagórek. Dla niewprawnego oka nic imponującego – ot ciut wyższy punkt w krajobrazie. Dla Żercy ucznia i ludności nadciągającej z każdej strony grodu to miejsce gdzie ziemia spotyka się z niebem – sacrum. W ciemnym pełnym paproci lesie wierni jawili się niczym roje świetlików, przybywali zawsze całymi rodzinami. Prowadzeni przez najstarszych mężczyzn w rodzie dzierżących pochodnie, krok za krokiem zbliżali się do celu. Byli na tych ziemiach od niedawna, ale każdy z nich znał drogę tak dobrze, że pochodnie nie były właściwie potrzebne, przyciągała ich energia pagórka. Ten niezwykły fragment lasu stworzony wyższym przez Wspaniałą Architektkę – Gaję Matkę Ziemię sprawiał, że kapłan był widoczny dla każdego a jego głos docierał do uszu wiernych oddalonych nawet o parędziesiąt kroków.

Żerca z uczniem powoli dochodzili do grzbietu, z opuszczonymi głowami ukrytymi w kapturach lnianych koszul. Już podczas tej krótkiej przeprawy z namiotu na wzgórze ograniczali słowa i myśli tylko do tych niezbędnych aby utrzymać swoją świadomość w jak najczystszej pierwotnej strukturze – na pograniczu snu i jawy. Skupiali się tylko na krokach i pięknym miękkim lekko wilgotnym mchu w kolorze głębokiej zieleni, który ścielił się przed nimi niczym mistyczny szmaragdowy dywan. Wierni rozstępowali się bez słowa sami próbując dostąpić do rytuału z równie czystymi umysłami. Tylko wtedy jest szansa na prawdziwe obcowanie z siłami wyższymi, kiedy nie uruchomią się jeszcze ludzkie mechanizmy tłumaczenia niewytłumaczalnego i wyobrażania niewyobrażalnego – oniryczny trans pozwala na odczuwanie wszystkiego pierwotnie całym ciałem i duszą – bez racjonalizowania.

Na wzgórzu mech był praktycznie nietknięty, nikt oprócz Żercy i ucznia nie miał odwagi na niego wkroczyć. Gdy stopy kapłana dotknęły szczytu pagórka wszystkie pochodnie zgasły. Las ogarnęła całkowita ciemność i cisza, przez parędziesiąt sekund wszyscy wsłuchiwali się w naturalne leśne odgłosy poruszanych lekkim wiatrem liści i oddechów współtowarzyszy.
Ledwo widoczny w ciemności zarys kapłana unosił ręce do góry i w tym momencie niebo zaczęło powoli zmieniać swą barwę…delikatnie jak za dotknięciem palców wybitnej harfistki wygaszały się gwiazdy … jedna po drugiej znikały ustępując miejsca nowemu dziełu, które miało się pojawić na niebie za chwilę.

Uczeń choć z całych sił starał się utrzymywać umysł w fazie niemal medytacji, zawsze w tym momencie myślał jak wspaniałe musi to być uczucie mieć taką łączność z siłami natury jak kapłan. Jego ręce bowiem zawsze wędrowały w górę dokładnie w momencie, gdy na niebie pojawiała się pierwsza ledwie zauważalna jasna ryska zwiastująca świt. Delikatne szturchnięcie w bok wyrwało go z zamyślenia. Jak widać Żerca miał też kontakt z jego duszą bo zauważył, że odpłynęła w odmęty przyziemnych myśli. Musiał być czujny bo za moment miał podać Żercy kamienną maczugę – artefakt, którego użycie zapowiadało główną część rytuału.

W tej właśnie chwili – magicznego przełomu dnia i nocy , Kapłan uniósł maczugę oburącz i zagrzmiał :

“ŻEREC:
O Słońce, palący Boże,
Zapalisz łuny czerwone,
Zapalisz łuny ogniowe.

WIERNI:
O Słońce, Słońce gromowe
Przybądź w czerwonych łunach.

ŻEREC:
O Słońce, Słońce gromowe!
Przybędziesz w łunach czerwonych
Przybędziesz w złotych piorunach.

WIERNI:
O Słońce, Słońce gromowe!
Przybądź w czerwonych łunach!
Świetli nam głowy czerwienią!
Świetli nam ciało tęczami!

ŻEREC:
O Słońce, palący Boże,
Zapalisz łuny czerwone,
Zapalisz łuny ogniowe.

WIERNI:
O Słońce, Słońce gromowe
Przychodzisz w ogniowych łunach.
(…)

ŻEREC:
O Słońce, palący Boże
O Słońce, Słońce gromowe!

RAZEM:
Włady rozwierasz przestworze!”

Nastała cisza.

Modlitwa się zakończyła, ale codzienny spektakl świateł i kolorów trwał, wielu płakało owładniętych pięknem pękającego pod mocą oblicza słońca nieba. Pastelowe barwy niesione chłodnym powietrzem poranka niczym najmilsza dla skóry tkanina otulały ciała zebranych. Żerca i uczeń jako jedyni nie patrzyli wtedy na niebo, obserwowali odbicie tej pomarańczowo – złotej zorzy na twarzach i w oczach wiernych. Po skończonym rytuale gdy wszyscy błodzy i ciągle jeszcze zamyśleni rozchodzili się do swoich namiotów – młody adept wyobrażał sobie, że promienie słońca utkały się w delikatne lżejsze od powietrza świetliste welony, które opadają im z głów na ramiona i dają siłę na kolejne siedem dni ciężkiej pracy. Byli tu zaledwie od dwóch pełni, gród był namiastką tego czym miał się stać w przyszłości. Wędrowali długo pełni nadziei na żyzne gleby i szczodre lasy. Miejsce to miało być tylko przystankiem ale parę chwil spędzonych nad rzeką w troskliwym cieniu świętych dębów wystarczyło aby nazwali je domem.

Wiele setek lat później gdy wynaleziono już farby i tworzyli wybitni artyści, a nawet gdy skonstruowano aparaty fotograficzne oddające idealne odbicie rzeczywistości – nikt nie znalazł sposobu aby wywołać swoimi dziełami emocji tak obezwładniających, jakie daje obcowanie ze wschodem słońca stojąc na choćby najmniejszej nawet grudzie ziemi.

h.siemiradzki1892

( obraz: H. Siemiradzki „Noc świętojańska” 1892r)

4500 tys. lat przed naszą erą Niemstów – Podgórze bo tu właśnie jesteśmy, zostało naznaczone przez tak pierwotną moc – do dziś jest miejscem niezwykłym. Istnieją źródła mówiące o badaniach archeologicznych prowadzonych w latach 1936-38, które miały odkryć pradawne miejsce kultu boga słońca. Badania trwały do wybuchu II Wojny Światowej. Wtedy bowiem wycofano środki i projekt zamknięto. Już nigdy do tematu nie powrócono. Odkryte stanowiska zasypano, a o całym znalezisku zapomniano do dziś.
Jednym z najciekawszych znalezisk była kamienna buława (maczuga), której wiek określono na wczesną epokę kamienną- neolit.

Obezwładniająca energia i emocje ówczesnej społeczności tańczą nadal między drzewami, wpadają z wiatrem przez okna do naszych domów inspirując do zmian i nowych pomysłów upiększających życie w już i tak niezwykłym miejscu. Każdy z nas osiadając tu dostał od przodków tę iskrę … a Ty co z nią zrobisz ?

Co ciekawe wiele wieków później, na tej samej Niemstowskiej ziemi miała miejsce miłość tak tragiczna, że dusza nie mogąc wypłakać żalu za życia, do dziś błąka się nad stawem szukając ukojenia…Ale to już całkiem inna historia…

W powyższym utworze użyłam wiersza (S. Wyspiańśkiego “Modlitwa do słońca”)

Oto opowieść, która zainspirowała powyższą historię
( źródło : http://lubin-nasza-przyszloscia.pl/pradawny-grod-kolo-lubina-sensacja-poczatkow-xx-wieku/?fbclid=IwAR0xtm5YXtaMP9m-6QNxwGZjh4RGa3E8tTCsFARXgn0Y-aGLk9t-k7VJRQ0 )

Author: Gabriela

Share This Post On